Przejdź do zawartości

Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeźbione w metalu, wydawały się jej ciężkie, gdy je podnosiła.
Oto bardzo stare dziecko z ustami fauna leży przy piersi dziewczyny, marokańskiej Madonny, szesnastoletniej Madonny, trochę królowej Nefretete o chłopięcej szyi i bezczelnych ustach.
Wtedy z kąta wypłynęły dwie ryby o różowych, wypukłych i świecących oczach i znikły w ciemności. Zawieszone w spokoju, półśpiące, płaskie stworzenia wybuchły nagle fioletowym światłem, wykonały nerwowy tik i zapadły się w lekki piasek, który rozstąpił się pod nimi i pokrył je. Meduzy niebieskie i różowe kołysały się jak kwiaty o grubych i miękkich koronach. Kręgouste ryby, strzelające zielonymi, neonowymi światłami, płynęły sennie przez granatową, gęstą wodę. Ośmiornica wyblakła pełzła dookoła wzgórza korali.
Na samym dnie siedziała ona wśród gwiazd i wodorostów, z podkurczonymi nogami, pół bóg, pół zwierzę, podnosząc ciężkie złote powieki...

Nagle wstała (jego głowa upadła na dywan), podeszła do okna:
— Drań jesteś!
To były pierwsze słowa, które dziś wymówiła.
— Powiedziałeś chwilę temu, że zdychasz, że masz ochotę lizać ziemię. A gdy przyjechał stary ptak Rachmaninow mówiłeś to samo, gdy słyszałeś Landowską, starego ptaka, mówiłeś to samo, gdy czytałeś Montherlanta, to samo, gdy Anderson śpiewała „Śmierć i dziewczynę”...
Zaśmiała się.
Przyczołgał się do okna; leżąc na podłodze dotknął językiem jej stopy i mruczał: