Przejdź do zawartości

Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




PRZEDMOWA AUTORA.

Krew mrozi w żyłach ta opowieść, jakkolwiek przebiega niekiedy szlakami humoru, bawi, śmieszy, zadziwia, zanim napnie się do najwyższego szczytu tragedji, aby targnąć sercem czytelnika, wycisnąć łzy niepowstrzymane, wstrząsnąć myślą, pozostawić niezatarte wspomnienie głębokiej nauki o zbiorowej psyche ludzkiej w dziwacznych gzygzakach jej powolnego rozwoju, w poszukiwaniu prawdy, która jawi się oku w coraz to innych kształtach błędnych ogników wieczystej złudy. Jest ona w każdym calu wolnomyślicielską, ale jest czemś znacznie więcej, aniżeli to zdawkowe określenie krótkowidztwa — bądź przyklaskującego jej walce z zabobonami wszystkich wiar, bądź żachającego się przed jej rzekomem zuchwalstwem, obnażającem grzechy wszystkich wyznań — powiedzieć może. Sięga bowiem dalej, niż mówią pozory: nie chodzi tu o walkę z ciemnotą i krzywiznami kleru, tak wpływowego w dziejach, a popychającego tylekroć masy do szału i zbrodni, bądź nieświadomie — zbożnie, bądź też świadomem oszustwem w celach zazdrośnie bronionej potęgi i chciwości materjalnych zysków. Stoi ona na tej wyżynie, z której padł bolesny i litościwy okrzyk zadumy mędrca nad bezradnością umysłu ludzkiego, dręczonego maja-