Przejdź do zawartości

Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zakrył oczy ręką — zawstydzenie jego rosło; wraz z zawstydzeniem dręczyła go okrutna obawa. Myślał: co się stanie, jeżeli ta okropna dziewczyna, która rzuciła nań czar takiej pokusy, iż zapomniał o świętości swoich obowiązków, o swojem kapłaństwie i ślubach wobec żony — nie dziś, to jutro, lub pojutrze, w kole towarzyszek, bab, służących, pochwali się swoim triumfem, wyśmieje go, rozgada się na temat gwałtu?! Będzie zgubiony w opinji gminy...
— Anno Göldi! — wyszeptał.
Znał jej imię i nazwisko — tak nieraz wabiły ją baby, przychodzące z mlekiem do jego sąsiadów w domu doktorostwa.
„Anno Göldi! pomóż mi wstać...“
Dopomogła mu.
— No, trzyma się pan chwacko!... I już krew przestała się sączyć... Ależ nastraszyliście mię panie, nie żartem.
„Anno Gőldi! doprowadź mnie do krzyża! — prosił, opierając się na jej ramieniu. Potem rozejdziemy się... na zawsze.
Doszli w milczeniu do krzyża na skraju drogi. Tu zatrzymał ją — mocno ujął jej ręce. Doznała naraz ponownie przestrachu wobec niego — tak groźnie patrzyły z mrocznych oczodołów jego źrenice. Gorzały blaskiem niesamowitym.
— Anno Göldi! — ozwał się głosem uroczystym. Uklęknij i powtarzaj za mną słowa przysięgi.
Mimowoli ugięły się pod nią kolana. Pod mocą jego rozkazu powtarzała dyktowane jej słowa:
„W obliczu Męki Pańskiej przysięgam, ja, Anna Göldi, że nigdy i przed nikim, pod żadnym pozorem,