Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciągnąć porządnie muskuły na nogach starczych zakrzyknął, że wyzna wszystko. W istocie w strachu, który najeżył włosy osiemdziesięcioletniego delikwenta, opisał badany najściślej wszystkie ingredjencje, które weszły do zaczarowanego przysmaku. Były to podług protokółu — następujące substancje: „Miód, witrjolej, opiłki stali, gips, pozłota, werniks“ i t. p.[1].
Teraz można było już dać odprawę dyplomatyczną Genewie. Sprawa podpadała jednakże pod kompetencję trybunału w Glarus.

∗             ∗

Tillier, zawiadomiony sztafetą z Genewy, ze „władze Glarusu przy nadesłaniu nowego protokółu oświadczyły o właściwości swoich sądów w sprawie Göldi, wobec czego jesteśmy bezradni“ — wpadł w rozpacz i wściekłość. Dosłownie bił głową o mur. Poczem inapisał list do Zarządu miasta Glarus.
W liście tym nazywał dostojników miejskich z burmistrzem na czele „bandą łotrów i bałwanów, idącą na pasku hyjeny w ludzkiem ciele, zwarjowanego apostoła ciemnoty, jakiegoś pastora z pod ciemnej gwiazdy, skończonego zbója i szelmy, Bleihanda“. Nie szczędził barw — nie hamował się w słowach.
Pisał jeszcze, że wzywa burmistrza m. Glarus „przed sąd historji“, zanim Pan Bóg porachuje się z nim na Sądzie Ostatecznym, gdzie stawi się mało łajdaków tak doskonałych, jak on i jego kompanjon, Bleihand”.

W końcu pisma zmieniał jednak ton na uroczysty,

  1. Scherr notuje jeszcze z protokółu „Galizensteinwasser“, termin dla nas niepojęty (P. A.).