Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bite godziny Anna Göldi, z uporem przedziwnym dla zwątlałego w męce więziennej niewieściego ciała, wytrzymała wszelkie dotknięcia Mistrza rozpalonemi cęgami. Krzyczała w niebogłosy za każdym razem, gdy czerwona pieczęć, sycząc w zetknięciu się z bielą skóry, kładła na niej stygmat, niebawem przemieniający się w czarną plamę na poszarpanem mięsie.
Ale gdy padał z ławy, na której siedział inkwirent w towarzystwie dwóch asystentów, suchy głos.
— No, cóż nam powiesz, Anno Göldi? —
Odpowiadała:
— Nic!... nici... nic nie powiem!
— Któż więc wczarował gwoździe w brzuszek dziecka, hę?
— Nie wiem... nie wiem!... Djabeł... nie ja!
— Ba, djabeł — przyznajesz... ale z czyją pomocą?
— Nie wiem... nie wiem... nie wiem!
— Bądź rozsądną dziewczyno. Przecież mądrzej jest powiedzieć wszystko odrazu, niż zmuszać nas...
I sędzia dawał znak Mistrzowi, aby przyłożył pieczęć.
Znowu skwierczało pieczone mięso, na krągłych piersiach Anny wykwitała rana czarno-purpurowa. Ale ona zaciskała zęby, wylewała gorzkie łzy — a po chwili padało uporczywe:
— Ludzie1 ludzie!... czego wy chcecie odemnie?... O, ja nieszczęśliwa!... Boże, ocal!...
— A zatem nic nie powiesz, kochanie? — próbował wpłynąć łagodnością głosu na oporną wytrwały sędzia.
— Nie mogę! nie mogę!... Jakże wezmę na duszę