Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.





PROLOG.
ROZDZIAŁ I.
Strzał śród nocy.

...Drgnęła. Wyraźnie usłyszała wystrzał. Porwała się z pościeli w swoim pokoiku o krzywych ścianach i niskiej spadzistej powale, raczej w komórce o jednem okienku. Jej drewniane, nędzne łóżko stało tuż pod oknem. Jędrnemi nagiemi kolanami tłocząc siennik, przywarła oczyma do szyby, starała się wypatrzeć przez nią drogę w pomroce nocnej. Nic nie było widać...
Wszelako nie mogła się omylić. Strzał był tak wyraźny! Od huku, zda się, wstrząsnęła się cała komnatka — nie! cała gospoda. Przecież nie spała jeszcze. Ledwie pół godziny upłynęło od chwili, gdy zeszła stamtąd... z góry. Jeszcze drgnienie już tak dawno niezaznanej rozkoszy — bodaj nigdy niezaznanej w tym stopniu, co dzisiaj, przepełniało wszystkie jej fibry. To naprawdę było wielkiem zdarzeniem jej życia...