Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na krzesełku przy łóżku rzeczy: biała powłóczysta sukienka z grubego płótna, kapturek z szerokiemi sktzydłami, kulfoniaste saboty z rzemykami. Zabawiła kartka, leżąca na jej poduszce, z napisem; ołówek wielkiemi literami pouczał:
„Nie należy spać w ubraniu. Jutro trzeba obudzić się na dzwon o świcie i zejść do kaplicy na dwugodzinną cichą modlitwę, Pierwsze zaniedbanie wybacza się. Drugie karze się pozbawieniem śniadania. Dalsze kary wskazane w regulaminie. Wisi w korytarzu. Przeczytać! Do wieczora nauczyć się na pamięć! Teraz wdziać miejscową odzież — pomodlić się w kaplicy na dole — oddać dawne fatałachy siostrze Sylwestrze. Przyjść do wspólnej sali na śniadanie. Siostra Aurelja czeka na dole — pokaże“.
Ta musztra wydała się jej trochę śmieszną. Ale po wczorajszem marzeniu o zostaniu w klasztorze nazawsze — nie uraziła jej. Brzmiała tak rozkazodawczo, że Joanna wypełniła wszystko co do joty, gnana cudzą wolą, bezoporna.
I przeorysza, mniszki, pensjonatki — wszyscy przyjęli ją jak swoją nawet z pełnem poszanowania podziwem, że tak odrazu wrosła w nową rolę. To nowe szaty tak skrępowały ją, zwolniły jej ruchy, same przez się nauczyły powagi. Nikt nie odgadłby we wchodzącej tej frygi, która musiała wciąż kręcić się, podskakiwać, rzucać zalotne spojrzenia, rozpoczynać i urywać co chwila nową piosenkę, zadawać pytania, coś opowiadać, przeciągać się z okrzykiem: „Nudzę się!“ i za moment wybuchać swawolnym