Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niewiasto! jeżeli udajecie się do szpitala, to mogę wam dać polecające listy.
— Ależ, panie Dumonceau! — obruszyła się. To nieładnie zapominać starych znajomych. Był pan znacznie grzeczniejszy w mojem łóżku — no! tak — pod siennikiem... przed piętnastu laty, kiedy pana ścigali angielscy szpicle!...
Przez chwilę oszołomiony nie mógł nic mówić. Potem rozpromienił się, ujął ją za obie ręce, trząsł niemi i wołał zachwycony:
— Anna Béqus! — wszak prawda?... Anna Béqus! Moja zbawczyni!... Widzisz, kobieto, że zapamiętałem twoje nazwisko.
— No! ale pan mnie nie poznał.
— Ba! zmieniłaś się... Chociaż zawsze jeszcze jesteś ładna... bardzo ładna!
Ujął ją za podbródek i przyglądał się jej z miną smakosza.
— A i pan się zmienił, ale... nie na korzyść.
— Ja zaś sądzę, pani, Anno Béqus, że przeciwnie... bardzo na korzyść. Straciłem wprawdzie włosy, ale wówczas byłem bliski utraty głowy. No! — i nie zaprezentowałem ci się najlepiej. Drżałem przy tobie — lecz nie z namiętności, tylko ze strachu. Znalazłem się w twojem łóżku — w pozycji, niegodnej mężczyzny... pod siennikiem!... Byłem śmieszny — nieprawdaż?
— Nie przydałaby się panu żadna inna postawa. Albowiem byłam wierna wtedy memu Rogersowi... A propòs... pan nie wie wcale, że z powodu tej wyprawy z panem... powiesili go!
W jej oczach zakręciły się łzy.