Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie szokujcie nabożnej pani Dubarry! Ona prosi, abyście mówili tylko o... miłości!
— Czy coś takiego istnieje jeszcze? — zapytał pan de Castries.
— Owszem — krzyknął ktoś — dowodem pani de Britard, która odmówiła praw swemu mężowi do siebie, ponieważ zakochała się naprawdę w swoim kochanku, a mąż uszanował jej skrupuły, oczarowany, że małżeństwo można doprowadzić do takiej galanterji.
— Ależ ona kochała się sto razy! — ozwał się de Soubise.
— Tak, ale wytłomaczyła się z tego, mówiąc: „Niestety! za każdym razem myślałam, że to jest kochanek ostatni!“
— Miała dobór kochanków. Wiedziała dobrze, że nie z każdym kochankiem można się afiszować, a męża można pokazać każdego. Wzięła sobie bylejakiego.
— Mówmy o kobietach! — wołał król, jakby budząc się z pijanej drzemki.
— Ależ mówimy!
— O fałszu kobiet... o zdradzie kobiet... o kłamstwie kobiet... o kaprysach kobiet... o słowach na wiatr... o bezwstydzie kobiet! — bełkotał król po pijanemu.
Pani Dubarry spojrzała nań ze zgrozą. Do czego zmierza?... Ujrzał jej wzrok oburzony — i to go ubawiło — chciało mu się ją żartem podrażnić.
— Wszystkie kobiety zdradzają! D‘Aiguillon, jesteś szelma — pogroził mu figlarnie — za-