Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przypiął mu rogi! Do pretensji podała powód ascjacja myśli z tematami anegdot. Pan Soubise, który mógł pić bez miary, nie upijając się, odpowiadał mu ostro, podniesionym głosem:
— To jest zarozumiałość, panie Barthe. Byłby to zaszczyt dla pana! Rogaczem nie zostaje się na zawołanie. Trzeba do tego umieć dom prowadzić, być grzecznym, towarzyskim, zacnym! Postaraj się pan wprzód o te zalety, a potem ludzie zobaczą, co można dla ciebie uczynić! Kiedy nadejdzie czas, złożę ci moje powinszowanie.
— Bodajbyś z piekła nie wyszedł! — zaklął ordynarny Barthe, staczając się pod stół.
— Hola! — zawołał ktoś z gości. La Fontaine zabił obawę ogni piekielnych jedną uwagą: „Mam nadzieję, że grzesznicy tak do nich przywykają, że w końcu czują się, jak ryby w wodzie“.
— Religia upada! — westchnął ktoś inny. Niedługo już nie będzie z czego szydzić.
— Zawsze się znajdzie coś! — zaoponowano.
— Nie, panowie... niema zbawienia za kościołem! — odparł żartowniś, cytując Woltera.
— Słuchajcie! — przekrzykiwał śmiejących się ks. Montmorency. Chamfort opowiadał mi, że księżna du Maine posłała swego lokaja po księdza de Vaubrun. Lokaj zastał go przy odprawianiu mszy. Libertyn ksiądz powiada do lokaja: „Błagam cię, nie mów księżnej, w jakim stanie mnie zastałeś!“
— Opowiem wam coś lepszego — rzekł pan Duclos. Siostra kardynała de Tencin, kanonicz-