Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Najjaśniejszy Panie, nigdy nie wypomnisz hrabinie Dubarry jej niepozornej przeszłości.
— Nigdy!... Chciałem cię prosić o to samo. Są rzeczy, które należy zapomnieć, bo jest nieprzyzwoitością je pamiętać.
Umowę przypieczętowali pocałunkiem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Podczas gdy gruchali, jak gołąbki, w Compiègne, przyjechał hrabia Wilhelm Dubarry. Był niepełnoleni, ale dostojna wdowa po Antonim Dubarry, z domu Delacase, dała mu chętnie na drogę, posłuszna pismu starszego syna, zezwolenie piśmienne na związek małżeński z osobą, którą „sam uzna za godną tego zaszczytu“.
Wilhelm Dubarry tak mocno różnił się charakterem od brata, że przypuszczano ogólnie, iż mama Dubarry podczas podróży w Niemczech zapatrzyła się na jakiegoś pruskiego sierżanta. Starszy brat był wykwintny, delikatny, wysoki, ten był gruboskórnym, krępym tłuściochem. Służył w marynarce, choć powąchał tak samo niewiele prochu, jak i wiatru morskiego. To nie przeszkadzało temu, że ten leżybok nabył manier — koszarowych, sławił żywot żołnierski, rozmiłował się tylko w fajce i ćmił po całych dniach okrutny, sprowadzany z Niemiec knaster. Mieszkał z matką w podupadłym zameczku pod Tuluzą, skąd urządzał wycieczki w okolice, polował na kuropatwy i dziewuchy wiejskie, kosztował