Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeżeli zechce.
— Jak się nazywa? Gdzie mieszka?
— Tego nie wolno mi powiedzieć.
— Mam mu coś odesłać!
— A cóż on ci zostawił? zachichotała stara.
— Nic! — zaprzeczyła sobie samej.
— No, nic... to może trochę nieprawda. Zostawił ci coś, nieboże. Nowy los... I jeżeli zechcesz, to możesz tu u mnie zostać. Jeśli potrafisz być mi posłuszną, to będzie ci tu dobrze.
— Cóż ja będę tu robiła?
— A to, co wczoraj!
Joanna dźwignęła się na sofie. Słowa starej i bolesna sensacja w całem ciele rzuciły w jej mózg okrutną świadomość rzeczy niepowrotnych. Przypomniała sobie wczorajszy ciężar i roziskrzone oczy i oddech sapiący. Rozwartemi przerażeniem oczyma patrzyła na swoje suknie.
— On podarł mi ubranie! — krzyknęła naraz z gniewem i płaczem.
— Dam ci igłę, to zaszyjesz. A przy dobrem sprawowaniu zarobisz u mnie nowe... szykowniejsze.
Dzwonek odwołał starą do winiarni.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Joanna przepłakała kilka godzin ku niepomiernemu zdziwieniu megiery. Wreszcie uspokoiła się, umyła, uczesała i postanowiła napisać list do Gonziera. Postanowiła zawieść go osobiście i doczekać się na ulicy odpowiedzi.