Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc rozróżniać, gdzie jest granica między fałszem a prawdą faktów, skoro chodzi o prawdę jej uczuć i nastrojów.
Król był wzruszony, zdziwiony. Podała mu list. Odczytał. Pan d’Etioles błagał żonę o powrót — ale czynił to w formie zawiłej, mrocznej, dyktowanej przez wybuch gniewu i rozżalenia, odejmujący pełnię świadomości. Pisał: „Powróć! wszystko przebaczę — zapomnę! I tobie i jemu...“ I tuż zaraz: „Czy takie rzeczy wolno, czy je można zapomnieć?! Czy nie będę niósł piekła zemsty wieczyście w sercu?...“ I dalej jeszcze: „Byłem twoim podłym niewolnikiem przez całe życie... Ale teraz wiem! Tobie potrzeba było pana, któryby cię podeptał!...“ Potem urywkami słów — w kleksach i zygzakach — szedł ustęp całkiem nieczytelny i zakończony dającą zrozumieć się fazą: „Czy królowie są w istocie po za karą niebios? A w takim razie, czy ręka ludzka nie powinna ich zastąpić?... Wreszcie wszystko to kończyło się wybuchem łez: „Klęczę przed tobą, Joanno... we łzach... w krwi mego serca... sponiewierany, shańbiony przez ciebie! Nie tknę twego włosa... Nigdy nie wypomnę ci krzywdy mojej... Król miał słuszność, że podniósł cię do swego Majestatu, bo twojemu brakło tylko korony... Ale nikt nigdy nie będzie cię kochał tak, jak ja cię kocham!... Żaden król!... Czy królowie mają serce?!... Życiem ich jest kaprys... Będę błogosławił Ludwika, że raczył mi odesłać moją Joannę... I ciebie będę błogosławił. Ale wróć do mnie — wróć! Dom mój jest pustynią. Gdy wrócisz, będzie na nowo chramem, boś z rodu bogiń!“
Czy pani d’Etioles oschłością małżeńską zlekceważyła głębokość miłości, tchnącej z tego listu? Czy ra-