Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za ciekawość i chciwość urodzonej parweniuszki. Uraziło go w tajnikach duszy to rzekomo wyższe zainteresowanie się rzeczami Wersalu, niźli jego osobą królewską, którą szczera miłość traktowała z dyskrecją, zresztą zachwycającą na tle zbliżeń miłosnych. Z drugiej strony — ta sprzeczność dziwiła go — pani d’Étioles, wbrew iskrzącemu się w oczach zachwytowi, obracała się w pokojach Wersalskich z prawdziwą swobodą: mogło to wyglądać na pychę, nawianą w obcowaniu z plutokracją; wyglądało jeszcze na zbytnie zaufanie do siebie zwycięzkiej burżuazki, biorącej dziedzictwo po pani de Chateauroux, skutkiem wstępu do jej apartamentów, jako rzecz z prawa przynależną. Ta zachwycająca osóbka sprawiała odrazu wrażenie władczyni władcy — i jeżeli nie zmroziła, to przestraszyła króla. Jego świadoma słabość broniła się przeciw odgadywanej mocy.
Nadto powiało na króla mrozem od kliki pobożnisiów na dworze, którzy w granicach przyzwoitości — ale niedwuznacznie dawali mu znać o swojej dysaprobacie dla króla, łamiącego przywilej krwi niebieskiej. Śmielsi mówili mu o rozgoryczeniu małżonki i delfiny, „nie mogącej już wstąpić do małych apartamentów dla spotkania się z ojcem potem, gdy znalazła się tam osoba nie z towarzystwa“. Wprawdzie inni, pochlebnisie z natury, lub wolnomyślni, radzi z okazji przeciwstawienia się terrorowi obłudy lub przesądu, jako sile, którą wiek XVIII. zdławił do cna w jej gnieździe pod tronem — szli z pomocą jego upodobaniu dla pani d’Etioles. Ale była to na razie słaba mniejszość.
Przytem opozycja znalazła sposób zahamowania afektów króla: szeptano w ten sposób, aby to musiało