Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Król! Najukochańszy król przybył bawić się z nami! Niech żyje Ludwik XV — najlepszy z królów na ziemi! Niech żyje do stu lat!
Podchwycono hucznie toast. Król grzecznie przepił do obecnych za swoje zdrowie. Nie zdołał jeszcze otworzyć ust, a już Dubarry zerwała z nogi w podskoku pantofelek:
— Panie i panowie! za zdrowie szlachetnego nuncjusza, który mi podawał pantofelki!
O jej „kawale“ wiedziano już z jej ust. Wypiła poncz łyżką wazową i napowrót wrzuciła ją do wazy.
Król zmarszczył brwi.
— Hrabino! — upomniał ją — tak niemożna. Przecie tym sposobem każdy będzie pił twoją ślinę.
Rozgniewała się. Wybuchnęła krzykiem:
A ja chcę... ja właśnie chcę, żeby każdy pił moją ślinę.[1]
I skoczyła na stół rozgrzana winem, zarumieniona gniewem, który nagle zmienił się w kaskadę śmiechu, wprawiającą w falowanie jej prężne piersi.
Król odwrócił się. Napotkał oczy starej panny Chon, która, jako widz, brała chętnie udział w uroczystościach u pani Dubarry, ale bardziej dbała o to, aby przypochlebić się królowi odgadnięciem jego myśli.

— Ona jest... — rzekł cicho... Jakby to powiedzieć?

  1. Słowa oryginalne Dubarry (patrz tamże. Rozdz. IX (P. A.)