Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Posłuchajcie, Janku! — winnam wam wdzięczność dwukrotną. Raz dopomogliście mi wejść na schody do pana Dumonceau — otworzyliście mi drogę do wielkiej karjery. Dziś... zawdzięczam wam życie. Chcę was wynagrodzić.
— Ja nic nie wezmę. Jam i tak rad!
— A mnie?
Spojrzał na nią, jak na obłąkaną... Cofnął się.
— Głupi! gwiazda jest blisko... Chodź bliżej... Weź!
Rzucił się na nią, jak zwierzę.
Zamknęła oczy. Była szczęśliwa. Czuła, że za zniewagę pomściła się na Ludwiku!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nagle ktoś zapukał w szybę.
Węglarz pośpieszył na próg. Powrócił zmieszany.
— Jakiś szlachcic zapytuje, czy nie widziałem kobiety, która spadła z konia?
— Coś powiedział?
— Zgłupiałem. Powiedziałem, że zapytam.
— Idź! powiedz temu panu, że... ocaliłeś mnie... Niech nie wchodzi — zaraz wyjdę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Za chwilę wyszła ubrana. Przed progiem stał d‘ Aiguillon. Trzymał za uzdę dwa konie.
— Miałam wypadek! — rzekła.