Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a chcąc ochronić twój honor, narażony przez nikczemnych paszkwilistów, zwrócił się do mnie.
— Przedtem był u mnie, aby mnie szantażować — przerwała mu.
Twarz lorda rozpromieniła się.
— A więc to nieprawda, Joanno!...
Milczała.
— Joanno! — jęknął — błagam cię powiedz, że to nieprawda!.... A wszystko będzie dobrze. Tobie jednej uwierzę.
Nie chciała skłamać przed tym, kogo kochała.
— To jest prawda, lordzie Seymour.
Pobladł — w kątach jego ust pojawiło się płaczliwe drganie. Zarzuciła mu ręce na szyję, pragnąc skuć go tym uściskiem.
— Najdroższy! czy ci nie wszystko jedno, jaką jest przeszłość?
Pochmurny wyzwolił się niemal szorstko z obręczy jej rąk.
— Dla rozmaitej hałastry ludzkiej istnieje tylko przyszłość. Lordowie Seymour jednak zniewoleeni są żyć przeszłością.
— I nie każda przeszłość pasuje do nich — rzekła, bezradnie opuszczając czoło i ramiona. Ach! rozumiem.
Zatrzymali się.
— Co zamierzasz uczynić, lordzie? — spytała.
— Jeszcze... nie wiem... Nie chcę wiedzieć! — odparł, nie patrząc jej w oczy. Jutro się dowiesz na wybrzeżu.