Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pod dobrą strażą na Inspekcję policyi, a Bourneffa zaprowadził do osobnego gabinetu...
— Chodź pan, kapitanie — rzekł — wybadamy go. —
Patrycyusz zauważył:
— Pani Essares jest tam sama...
— Bynajmniej nie sama. Są tam przy niej przecież wszyscy pańscy ludzie.
— Wolałbym jednak być przy niej. Poraz pierwszy opuszczam ją i obawiam się, że...
— Chodzi tutaj tylko o kilka minut — nalegał pan Desmalions. Trzeba zawsze wyzyskać moment zamieszania, wywołany przez aresztowanie.
Patrycyusz zgodził się towarzyszyć mu. Zaraz po pierwszych słowach zamienionych z Bourneffem przekonali się, że nie należy on do tych ludzi, którzy się pozwalają łatwo zbić z tropu.
W odpowiedzi na groźby wzruszył ramionami.
— Napróżno chcecie mnie panowie zastraszyć. Nic nie ryzykuję. Rozstrzelanie? Bajki. Nie wolno rozstrzelać nikogo bez odpowiedniego uzasadnienia, a my wszyscy czterej jesteśmy poddanymi neutralnych krajów. Proces? Więzienie? Nigdy w życiu. Jeżeliście dotychczas tuszowali tę całą sprawę, jeżeliście przemilczeli śmierć Mustafy, pułkownika i Essaresa, to chyba nie poto, żeby teraz roztrąbić znowu całą historyę bez żadnej racyonalnej przyczyny. Nie, panowie, jestem zupełnie spokojny. Obóz koncentracyjny, oto co mi grozi w najgorszym razie.
— A więc — rzekł pan Desmalions. — Pan odmawia odpowiedzi?
— Bynajmniej. Jestem przecież na tyle rozsądny, że nie chcę z wami zadzierać, bo nawet w obozie koncentracyjnym bywają różne stopnie traktowania. Ale przedewszystkiem ja zadam pytanie: co wy panowie wiecie?
— Prawie wszystko.
— Tem gorzej, to umniejsza wartość moich rewelacyi. Czy znacie przebieg ostatniej nocy Essaresa?