Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale nagle chichot ten stał się mniej bezmyślnym. Patrycyusz wypisał nazwisko: Bournef... Tym razem jakaś iskra świadomości padła na mózg starego sekretarza.
Próbował wstać, ale opadł znowu na fotel. Po chwili wyprostował się i pochwycił swój kapelusz z wieszadła...
Wyszedł ze swego pokoju — Patrycyusz za nim...
Szymon wydostał się na ulicę, mając ciągle Patrycyusza za plecami.
Stary robił wrażenie lunatyka, który bezwiednie idzie w tym kierunku, gdzie wiedzie go instynkt.
Skręcił na ulicę Boulanvilliersa, przeszedł przez most na Sekwanie i zapuścił się w dzielnicę Grenelle.
Potem na jednym z bulwarów zatrzymał się i wykonał ręka gest nakazujący Patrycyuszowi zatrzymać się także.
Kiosk ich zasłaniał. Szymon wychylił głowę. Patrycyusz zrobił to samo. Naprzeciwko — na zbiegu dwóch bulwarów znajdowała się kawiarnia z werandą, na której widniało kilkanaście wazonów z oleandrami... Za jedną grupą oleandrów siedziało czterech ludzi przy owalnym stoliku. Jeden z nich zwrócony był twarzą do Szymona i do Patrycyusza. Kapitan poznał wspólnika pułkownika Fakhi — Bourneffa.
W tej chwili Szymon zaczął uciekać, jakby uważając, że misya jego skończona.
Patrycyusz rozejrzał się wokół, zobaczył biuro pocztowe i wszedł szybko. Wiedział o tem, że pan Desmalions znajduje się na ulicy Raynourda. Przez telefon powiadomił go o obecności Bournefa w kawiarni.
— Przychodzę za chwilę — odparł pan Desmalions.
W kilka minut później pan Desmalions wyskoczył z automobilu w towarzystwie czterech swoich agentów.
Kawiarnię otoczono. Bourneff i jego towarzysze nie stawiali oporu. Trzech wyekspedyował sędzia