Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Długą chwilę trwało milczenie. Każdy myślał o dziwnym zbiegu okoliczności.
Wreszcie pan Desmalions, który sobie zdawał sprawę z tego, że człowiek tego gatunku, co kapitan Belval, nie pozwoli się zbyć lada czem. Odezwał się:
— Ano, zobaczymy. Pan, kapitanie buduje hipotezę na podstawie, która mnie się wydaje niezupełnie pewną. A jeżeli ja nie przyznam racyi pańskim wywodom, to jak się pan zachowa? Czy zechce mi pan na to odpowiedzieć ściśle i otwarcie?
— Jaknajbardziej ściśle, jaknajbardziej otwarcie.
Patrycyusz postąpił bliżej ku sędziemu i zaczął:
— Streszczam się. Istniał jakiś człowiek, który mnie i panią Essares znał niegdyś, kiedyśmy byli dziećmi. Człowiek, który się nami interesował, — zbierał nasze portrety i w głębi serca kochał nas. On to przysłał mi klucz od ogrodu, on chciał nas zbliżyć jedno do drugiego z powodów, które byłby mi odsłonił, gdyby go nie zamordowano w chwili, gdy zamierzał plan swój wykonać. Wszystko wskazuje mi na to, że tego człowieka zamordował pan Essares i zdecydowany jestem wnieść skargę do prokuratoryi bez względu na to, jakiekolwiek by miały być konsekwencye mojego czynu. I proszę mi wierzyć, panie sędzio, że moja skarga nie zostanie umorzona. Zawsze się znajdzie środek na to, aby zostać usłyszanym. Choćby nawet przyszło krzyczeć prawdę na środku ulicy.
Sędzia zaczął się śmiać.
— Jak się pan gorączkuje, panie kapitanie!...
— Nie gorączkuję się, ale postępuję tak, jak mi sumienie każe. Pan, panie sędzio i pani Essares wybaczycie mi. Działam dla dobra pani. Ona wie o tem. Ona wie o tem, że zginie, jeżeli ta sprawa zostanie umorzoną, jeżeli nie ujmie jej w swoje ręce sprawiedliwość. I to co jest najgorszem w tej całej sprawie, to ten fakt właśnie, iż celu dojrzeć tutaj nie zdołają najbystrzejsze nawet oczy. Jedy-