Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

istnieniu pojęcia nie miałem... Oto mój portret w mundurze wojskowym... Tutaj znowu ja — na koniu!... Z czyjego polecenia robiono te fotografie? I dlaczego zawsze w połączeniu z podobiznami pani?...
Koralia, czując badawczy, przenikliwy wzrok kapitana na sobie — spuściła oczy.
Kapitan Belval powtórzył:
Kto mógł i w jakim celu gromadzić te fotografie?... Czy pani tego niewie?...
Sędzia odparł, uprzedzając odpowiedź Koralii:
Album ten znaleźliśmy w szufladzie biurka pana Essaresa...
Zdumienie kapitana graniczyło już z osłupieniem: Jakto, więc Essares kolekcyonował fotografie jego i Koralii i to od lat dwudziestu pięciu?!...
— Pan pewny tego zupełnie, panie sędzio?!
— Ależ najpewniejszy... Byłem obecny przy znalezieniu albumu... I sam przytem zrobiłem inne odkrycie... Znalazłem mianowicie medalion z ametystu w oprawie ze złotego filigranu.
— Co pan mówi?! — wykrzyknął kapitan — medalion? medalion z ametystu?!...
— Niechże pan sam popatrzy, panie kapitanie, — rzekł sędzia, zapytawszy uprzednio wzrokiem o pozwolenie Koralię.
I pan Desmalions podał kapitanowi kulkę ametystu, większą od tej, jaką tworzyły dwie połówki posiadane przez Koralię i Patrycyusza. Wszelako ten drugi medalion ametystowy ujęty był w złotą, filigranową oprawę, przypominającą co do joty robotę różańca i breloku.
— Czy mam otworzyć medalion? — zapytał Patrycyusz.
Koralia dała swoje pozwolenie wymownym gestem.
Kapitan nacisnął sprężynę zameczka i otworzył. We wnętrzu kryły się dwie fotografie. Jedna przedstawiała Koralię w stroju pielęgniarki — druga Patrycyusza w mundurze kapitana — już