Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

który mojem zdaniem nie jest bez znaczenia dla wypadków, które się obecnie rozegrały...
Pan Desmalions spojrzał na Koralię. Młoda kobieta skinęła głowa potwierdzająco. Wówczas sędzia powiedział:
— Tak jest... pani Essares powiadomiła mnie o wszystkiem... A nawet...
I znowu spojrzeniem poradził się Koralii, która zaczerwieniła się... Zmieszanie odmalowało się na jej twarzy. Po chwili wyrzekła zaledwie dosłyszalnym głosem:
— Kapitan Belval powinien wiedzieć cośmy odnośnie do tej kwestyi wykryli... To odkrycie jest w równej mierze jego własnością jak i moją... Proszę, niech pan mówi, panie sędzio...
Pocóż tracić czas na próżne słowa? Sądzę, że wystarczy pokazać kapitanowi ten album...
I pan Desmalions podał Patrycyuszowi album oprawny w czerwony plusz.
Patrycyusz wziął album do ręki z pewnem wahaniem.
Ale to co zobaczył, wprowadziło go w takie zdumienie, że wykrzyknął głośno:
— Czy podobna?!
Na pierwszej stronie albumu widniały tuż obok siebie dwie spore fotografie: jedna przedstawiała chłopca w mundurku, ucznia kollegium angielskiego, druga malutkie dziewczątko.
Na jednej widniał napis: „Patrycyusz w wieku lat 10” — na drugiej: „Koralia w wieku lat 3”.
Silnie wzruszony Patrycyusz przewrócił kartkę. I znowu zobaczył swoja fotografię z okresu, gdy liczył lat piętnaście i podobiznę Koralii, gdy ta miała lat osiem.
I dalej mógł oglądać siebie jako dziewiętnastoletniego i dwudziestotrzyletniego młodzieńca — ciągle w towarzystwie Koralii — naprzód jako dziewczynki, potem dorastającej panienki i wreszcie ślicznej, młodej panny.
— Czy podobna?! — powtórzył — Jakże to możliwe? Przecież to moje fotografie, o których