Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwili interesuje. Główna rzecz, że pan podziela moje zapatrywanie.
— Nie wiem, czy podzielam pańskie zapatrywanie, ale zdaje mi się, że w tym wypadku targ jest niemożliwy... Do interesu każdy musi wnieść coś swego... A my nie wnosimy... Tymczasem ten pan daje wszystko i mówi: „chcecie trzysta milionów w złocie? Jeśli chcecie — oto co musicie zrobić!... Jeśli nie, dowidzenia... czy tak przedstawia się sytuacya?...
— Tak panie prezesie — przyznał Desmalions.
— Czy możemy obejść się bez pana? Czy ma pan nadzieję znalezienia samodzielnie skrytki, w której znajduje się złoto... Poszukuje jej pan już od miesięcy...
Sędzia Desmalions odrzekł szczerze:
— Straciłem tę nadzieję kompletnie.
— A zatem?
Obracając się do don Luisa — pan Valenglay rzekł:
— Czy to było ostatnie pańskie słowo?
— Ostatnie.
— Jeśli się nie zgodzimy to... dowidzenia...
— W samej rzeczy.
— A jeśli zgodzimy się — kiedy odda nam pan złoto?
— Natychmiast.
— A zatem zgoda. Akceptujemy. Dzisiaj wieczorem dowie się o tem ambasador owego mocarstwa, o którem mowa.
— Mam pańskie słowo?!
— Daję panu słowo honoru.
— Porozumieliśmy się zatem.
— Tak jest. Proszę, mów pan.
Don Luis uśmiechnął się:
— Panowie przypuszczacie może, że wydobędę złoto przy pomocy różdżki czarodziejskiej albo zaprowadzę was do lochu, gdzie wykryty jest ten cenny kruszec... Te słowa „zloty trójkąt“ mogły zmylić, wywołując wrażenie czegoś tajemniczego,