Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jądra rzeczy... Chodzi przedewszystkiem o złoto... Nieprawdaż?...
— Istotnie.
— Czy przyprowadził pan agentów ze sobą?
— Tak jest. Są już na posterunku.
— A teraz jeden warunek,... który musi być spełniony...
— Słucham... jakiż to...
— Jedno z mocarstw, które dotychczas pozostało neutralne, gotowe jest wystąpić czynnie przeciwko Niemcom, ale żąda pożyczki 300 milionów w złocie... Otóż żądam, aby te trzysta milionów, które ja znalazłem, zostały na ten cel przeznaczone i to bezzwłocznie!...
— Ależ panie, to kwestya, w której ani ja, ani pan rozstrzygać nie możemy!...
— Ja już rozstrzygnąłem!... Czy warunek przyjęty?
— Niepodobna załatwić tego tak odrazu... Trzeba dłuższych pertraktacyi... czasu...
— Wystarczy pięć minut... powiedzmy sześć.
— Mój panie! mówi pan o rzeczach...
— Które znam lepiej niż ktokolwiek inny...
— Natkniemy się tutaj na przeszkody nie do pokonania... — zawołał sędzia Desmalions.
W tej chwili ktoś położył mu rękę na ramieniu. Ten ktoś wysiadł z automobilu i słyszał rozmowę. Był to mężczyzna już w podeszłym wieku o energicznej fizyognomii.
Rzekł on:
— Mój drogi Desmalions, zdaje mi się, że ujmujesz sprawę z niewłaściwego punktu widzenia.
— I ja tak sądzę, panie prezesie... — oświadczył don Luis.
— Ach! więc pan mnie zna?...
— Tak jest... wszak pan Valenglay... miałem już przyjemność...
— Istotnie... coś sobie przypominam, ale nie mogę sobie zdać dokładnie sprawy, kiedy i gdzie ja pana widziałem...
— Mniejsza o to... Przeszłość mało nas w tej