Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To byłoby potworne!...
Don Luis uderzył ręką po ramieniu młodego człowieka i rzekł zupełnie już poważnie:
— A gdyby to nie był twój ojciec?
Patrycyusz spojrzał na niego, nie rozumiejąc:
— Co pan chce przez to powiedzieć?
— Chcę ci zwrócić uwagę, że pewności nie mamy żadnej, że pozory mogą być tylko złudzeniem... Zastanów się nad twoim wstrętem wewnętrznym.. To także szczegół godny uwagi...
Lupin ciągnął dalej:
— Pomyśl tylko, jak to możliwe, aby człowiek taki jak ty, uczciwy, zacny, honorowy, dżentelmen w całem tego słowa znaczeniu — był synem takiego łotra? zastanów się nad tem, Patrycyuszu... i nad czemś innem jeszcze...
— Nad czem?...
— Jakakolwiek była moja przeszłość — rzekł don Luis — cokolwiek mógłbyś o mnie myśleć, przyznasz chyba, że nie jestem człowiekiem pozbawionym sumienia, że całe moje postępowanie w tej sprawie nie miało nic wspólnego z pobudkami, którychbym się wstydzić musiał... Czy nie tak?
— Ależ tak!... tak!... — potwierdził Patrycyusz.
— A zatem, czy możesz przypuszczać mój kapitanie, że namawiałbym cię do zabicia tego człowieka, jeżeliby istotnie był twoim ojcem?...
Patrycyusz drżał na całem ciele:
— Pan napewno wie, jak to jest w rzeczywistości... O! niech pan się zlituje!... niech pan mówi!... błagam!...
Don Luis ciągnął dalej:
— Czyżbym nakłaniał cię do nienawiści względem niego, gdyby to był twój ojciec?
— Nie!... stokroć razy nie!... Spójrz na to oblicze, na którym wszystkie zbrodnie, wszystkie występki wycisnęły swoje ohyden piętno!... W całej tej sprawie od pierwszego aż do ostatniego dnia działał bez przerwy... Niema wypadku, któregoby nie przygotował... Wszystkie zbrodnicze zasadzki były jego dziełem.... Nie mieliśmy do czynienia z dwoma