Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czego się pan lęka?... Szymon nie zna jej obecnego adresu...
W budzie Berthou nikogo... Na wybrzeżu nikogo. Tylko w świetle księżyca widniała barka — ta sama, co dawniej...
— Chodźmy tam — rzekł don Luis — czyżby ta barka była stałem mieszkaniem indywiduum zwanego Grzegorzem?... Sądzę, że ta kobieta już wróciła w tem przekonaniu, że my pędzimy całą siłą motoru do Havru.... Idzie pan ze mną, kapitanie?...
— Naturalnie. Tylko tak się strasznie boję...
— Czego?...
— Tego, co tam zobaczymy.
— Może nic nie zobaczymy.
Każdy z nich zaświecił swoją kieszonkową lampkę elektryczną i dotknął ręką rewolweru.
Po desce weszli na barkę, kierując się prosto do kabiny. Drzwi kabiny były zamknięte.
Zapukali.
— Hola! przyjacielu, otwórz no!...
Żadnej odpowiedzi. Wobec tego nie pozostawało im nic innego jak wyłamać drzwi, co nie przyszło im wcale z łatwością, ponieważ drzwi były niezwykle masywne.
Wreszcie zdołali wysadzić drzwi z zawiasów.
Don Luis wszedł pierwszy.
— Tam do licha!... — wykrzyknął — tegom się nie spodziewał!...
— Czego?!...
— Proszę, niech pan spojrzy... Ta kobieta zwana Grzegorzem — zdaje się, że nie żyje!...
Leżała na wąskiem żelaznem łóżku... Rozerwana bluza ukazywała krągłą pierś kobiecą. Twarz zachowała wyraz bezgranicznego przerażenia. Nieporządek, panujący w kabinie, wskazywał, że stoczono tutaj zaciętą walkę.
— Nie omyliłem się... Oto suknie, które miała na sobie w Mantes... Ale co się z panem dzieje, kapitanie?...
Patrycyusz stłumił okrzyk przerażenia...