Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jeszcze zdołamy go schwytać pomiędzy Rouen i Havrem!...
Don Luis wstał i podał kapitanowi niewielki pakiet, owinięty białym papierem.
— Oto kilka sandwichów, kapitanie: Będziemy mieli ciężką noc. Żal mi pana, że się pan nie przespał i nie zjadł czegoś ciepłego. Teraz nie ma już na to czasu. Jedziemy!
Wsiedli do automobilu, ale zaledwie wóz ruszył — Patrycyusz wykrzyknął:
— Ależ nie w tę stronę!...
Wrócilibyśmy do Mantes i do Paryża...
— Właśnie o to chodzi...
— Jakto? mamy wrócić do Paryża?
— Tak jest — w samej rzeczy.
— No, wie pan!... — Przecież powiedziałem, że majtkowie...
— Kłamali...
— Że ładunek...
— Znajduje się nieco w innej stronie... O! stary Szymon — to dowcipniś!... On igra z nami!... Ale ja także lubię żarciki!... I zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni!...
— Jednakowoż...
— Pan niezadowolony, kapitanie? Chce pan koniecznie zaatakować „Rapida“? Proszę bardzo. Może pan wysiąść w Mantes. Tylko ostrzegam pana — Szymon będzie w Paryżu o trzy lub cztery godziny wcześniej od nas...
Patrycyusz zadrżał.
Szymon w Paryżu! w Paryżu, gdzie pozostała Koralia.
Nie protestował już, a don Luis ciągnął dalej:
— Ach! hultaj — jak on po mistrzowsku wszystko obmyślił... Szczególnie te „Pamiętniki Franklina“. Wiedząc, że mam przyjechać, powiedział sobie: „Arseniusz Lupin“... To przeciwnik niebezpieczny, on mógłby rozwikłać całą sprawę, i zagarnąć mnie razem z workami złota. A w jeden tylko sposób mogę się uwolnić od niego: naprowadzić go na prawdziwy ślad i tak się zakrzątnąć, aby się nie