Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mam przeczucie, że pani egzystencja owiana mgłą tajemnicy — kryje w sobie coś bolesnego... Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że panią dręczy jakaś ciężka troska i ustawiczny niepokój... że pani żyje samotnie.... że nikt nie myśli o pani szczęściu i bezpieczeństwie... I dlatego pomyślałem sobie... O! ja już nieraz o tem myślałem i jedynie czekałem na sposobność, aby pani to wyznać... przypuszczam, że pani potrzeba przyjaciela-brata, któryby pani podał pomocne ramię... Czyżbym się mylił, mateczko Koralio?...
Wmiarę jak Belval z coraz większym zpaałem rozsnuwał swoje myśli — twarz młodej kobiety oblekła się wyrazem jakiejś surowości...
Koralia odsunęła się nawet nieco od kapitana. Wreszcie poważnie i z pewnym chłodem wyrzekła:
— Tak, omylił się pan. Moje życie jest zupełnie proste, nie potrzebuję żadnych obrońców...
— Nie trzeba pani obrońców?! — Wykrzyknął — a cóż znaczył ten napad?! Ten spisek przeciwko pani?! ta tajemnica, której odkrycia wrogowie pani do tego stopnia obawiają się, że zamordowali swego wspólnika aby jej tylko nie zdradził... Więc to wszystko — to nic, to moje urojenie?! Nie!... nie!... ja widzę, że na panią czyhają nieprzyjaciele i choćby pani nie przyjęła mojej pomocy i opieki, to... to ja...
Uderzył pięścią w marmurowy kominek i zawołał:
— To ja i tak będę pani bronił!... będę czuwał nad panią!... To mój obowiązek i moje prawo!..
— O! nie...
— Mam prawo stawać w pani obronie — absolutnie mam!...
— Skąd to prawo?
— Prawo daje mi moja miłość!... bo ja panią kocham, mateczko Koralio!... I chociaż jestem inwalidą, choć straciłem nogę do kolana w walce za ojczyznę — rezygnować nie myślę!... Mateczko Koralio, czekam na odpowiedź...