Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan nie powtórzy mi już nigdy tych słom — wyrzekła wreszcie, nie patrząc mu w oczy.
— Pani zabrania?
— Tak! zabraniam!...
— A więc będę milczał aż do następnego naszego spotkania!...
— My się już więcej nie spotkamy!...
— Dlaczego?...
— Bo ja nie chcę widywać pana — po tem wyznaniu...
— Z powodu...
Podniosła na niego oczy smutne i zamyślone:
— Jestem kobietą zamężną...
Wbrew jej oczekiwaniom oświadczenie to nie zmieszało kapitana ani trochę... Najspokojniej w świecie rzekł:
— No, to pani wyjdzie za mąż drugi raz... Niewątpliwie mąż pani jest stary i pani go nie kocha... On przecież także rozumie, że pani jest młodą i potrzebuje miłości...
— Żart niestosowny, kapitanie...
Belval pochwycił w swoje dłonie drobną rękę Koralii, która wstała już z fotelu, gotując się do odejścia:
— Pani ma słuszność, mateczko Koralio! Proszę mi wybaczyć, że tak lekkim tonem mówię o rzeczach tak poważnych... A tu chodzi o moje życie i o pani życie!... Mam głębokie przeczucie, że jesteśmy wzajemnie swojem przeznaczeniem... A przeciw przeznaczeniu — walczyć daremnie!... Będę czekał cierpliwie... Los nas połączy.
— Nie połączy...
— Połączy — oświadczył stanowczo — zobaczy pani...
— Nie, panie kapitanie — to stać się nie może!... Pan mi da słowo honoru, że nie będziesz usiłował ani widzieć się ze mną ani poznać mego nazwiska... Wyznanie, które mi pan uczynił — wykopało między nami przepaść nie do przebycia... Nie chcę, aby ktokolwiek wglądał w moje życie!...