Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak widzę, nazwisko moje — nic panu nie mówi... Zapewne Msr. Ya-Bon, mówiąc panu o mnie dwa tygodnie temu — inne wymienił nazwisko... A co? zaczyna pan rozumieć?... Domyślasz się kapitanie, kogo masz przed sobą?... więc do usług: Arseniusz Lupin!...
Patrycyusz był nad wyraz zdumiony. Zapomniał zupełnie o swej rozmowie z Senegalczykiem i o jego przyrzeczeniu. A tymczasem Ya-Bon działał i oto skutki... Arseniusz Łupin zjawił się i cudem jakimś oderwał wieko trumny, zabite ciężkimi gwoździami...
Jeżeli on, Patrycyusz i Koralia mogą się jeszcze cieszyć życiem i blaskiem słonecznym — sprawił to nikt inny jak tylko Arseniusz Lupin...
Patrycyusz wyciągnął doń rękę i rzekł:
— Dziękuję.
— Niech pan nie dziękuje!... — zawołał wesoło Don Luis — wystarczy uścisk dłoni... A moją rękę można uścisnąć kapitanie!... Mam wprawdzie parę grzeszków na sumieniu, ale zrekompensowałem je pewną ilością dobrych uczynków, które zapewnią mi uznanie każdego uczciwego człowieka, a przedewszystkiem moje własne!...
Przerwał znowu i pochwycił młodego oficera za ramię:
— Niech się pan nie rusza... szpiegują nas...
— Kto taki?
— Ktoś, kto czai się poza sztachetami furtki... chce nas zobaczyć...
— Skąd pan to wie?...
— Proszę, niech pan uważnie posłucha...
— Nie słyszę nic specyalnego...
— A jednak... łoskot zatrzymanego motoru automobilowego...
— Któżby to mógł być, zdaniem pańskiem?
— Naturalnie, że stary Szymon.
— Szymon?
— Oczywiście! Chce się upewnić, czy ja was istotnie oboje ocaliłem?
— Więc on nie jest waryatem?!...