Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszystko się odbędzie tak jak niegdyś... Kochamy się tak, jak się kochali nasi rodzice i tak samo jak oni umieramy razem...
Koralia dorzucała cichutko:
— Nasz grób będzie koło ich grobu...
Powoli myśli ich mąciły się... Zaczynali tracić przytomność... Nie cierpieli jednak... Raczej ogarniało ich oszołomienie — jakaś dziwna ekstaza...
Koralia pierwsza zaczęła majaczyć:
— Kwiaty, spadają kwiaty... róże!... róże!... a jakie to cudne... rozkoszne...
I on także czuł jakąś niezwykłą błogość, pomimo, że stawał się słabszym, coraz słabszym... czarne płatki tańczyły mu przed oczyma... mgła zasnuwała mózg... Nagle zdało mu się, że spada w jakąś bezdenną otchłań i przestał myśleć... czuć...