Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spojrzeli po sobie. Tym razem nie mogli już wątpić, że to zbliża się rozwiązanie tragedyi, albo przynajmniej jedna z końcowych scen.
Co stanie się teraz? Czy wróg ukaże nareszcie swe nienawistne oblicze w oknie sufitu, skąd płynęło ku nim światło...
— Idzie... idzie...
— Zbliża się...
— Zobaczymy go nareszcie!...
— Ukaże się nam — tak jak niegdyś ukazał się naszym rodzicom!... — rzekł Patrycyusz.
— Tak!... ale oni wiedzieli — szepnęła Koralia — kto jest ich wrogiem... A my nie wiemy... Oni znali swego wroga...
Zadrżała na wspomnienie człowieka, który zabił jej matkę:
— To on — nie prawdaż?...
— Tak jest!... on!... Oto jego imię — zapisane przez mojego ojca...
I pochyliwszy się wskazywał palcem:
— Widzisz... czytaj.... To imię... Essares... Czytaj Koralio!...

„Szybka w okienku podniosła się, popchnięta ręką czyjąś... Zobaczyliśmy... Spoglądał na nas, śmiejąc się szyderczo... Łotr!... Essares... Essares...
A potem na nasze głowy spadł jakiś przedmiot... Była to drabinka... drabinka sznurowa...
W pierwszej chwili nie rozumieliśmy co to znaczy... Ale zaraz dostrzegłem, że do jednego szczebla drabinki przymocowana jest kartka papieru... A na kartce słowa, skreślone ręką Essaresa:
„Niech Koralia wyjdzie sama... Daruję jej życie... Daję wam dziesięć minut czasu do namysłu... Po upływie tego terminu...“

— Ach! — wykrzyknął Patrycyusz — czy i to się powtórzy?... Ta drabina... drabina sznurowa, którą znalazłem w pokoju starego Szymona!...
Kapitan poczuł na swojej ręce zgięte kurczowo palce Koralii...