Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XI.
NAD PRZEPAŚCIĄ.

Patrycyusz nie namyślał się długo. — Przeniósł Koralię na łóżko i prosił ją, aby leżała spokojnie. Potem przekonawszy się, że rana Ya-Bona nie jest śmiertelna — zadzwonił gwałtownie...
Żołnierze zbiegli się wszyscy — w komplecie...
— Jesteście idyoci i niedołęgi... ktoś się zdołał dostać tutaj!... Mateczka Koralia i Ya-Bon cudem tylko uszli śmierci!...
Ogólny krzyk przerażenia:
— Cicho!... Zasługujecie na karę chłosty... Przebaczam wam tylko pod tym warunkiem, że przez cały wieczór mówić będziecie o mateczce Koralii, jako o nieboszczce.
Jeden z żołnierzy zauważył:
— Ale do kogo mamy mówić, panie kapitanie? kiedy tutaj w domu niema przecież nikogo prócz nas!...
— Widocznie, że ktoś jest, ty zakuta głowo, jeżeli dokonano zamachu na mateczkę Koralię i Ya-Bona... Nie oto chodzi, żebyście kogokolwiek informowali, ale o to, żebyście w ten sposób mówili sami pomiędzy sobą... Pamiętajcie, że was podsłuchują, że was szpiegują... Mateczka Koralia do jutra nie opuści swego pokoju... Będziemy czuwać nad nią po kolei... Ci, którzy straży pełnić nie mają — kłaść się spać odrazu po obiedzie!... Żadnego szwędania się przed domem i po ulicy!... Cisza i spokój!...
— A stary Szymon, panie kapitanie:
— Zamknąć go w jego pokoju..., ktoś mógłby