Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ya-Bon nie odpowiedział. Patrycyusz z przerażeniem spostrzegł krew na rękawie jego kurtki... W ten samej chwili Senegalczyk, głośno stuknąwszy głową o posadzkę, padł twarzą do ziemi...
— Do stu tysięcy piorunów!... Ranny!... Może nie żyje!...
Przeskoczył przez leżące ciało i wbiegł do pokoju gdzie zapalił natychmiast elektryczność...
Koralia leżała bez ruchu na sofie. Szyję jej owijała czerwona jedwabna taśma...
Jednak twarz młodej kobiety nie była jeszcze znaczoną bladością śmierci... Koralia oddychała...
— Żyje!... — krzyknął Patrycyusz i rozerwał taśmę...
Koralia odetchnęła głębiej... Po chwili odzyskała przytomność, otwarła oczy...
— Patrycyuszu!... boję się!... boję się o ciebie...
— Koralio!..., Kto to?!... kto to?!...
— Nie wiem!... nie widziałam go!... zgasił elektryczność!... chwycił mnie odrazu za gardło i cicho rzekł: „Naprzód ty... a potem kolej na twego amanta...
— O! Patrycyuszu... boję się o ciebie... boję...