Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   370   —

I znów cisza. Potem nowy odgłos, jakby ktoś w ziemię uderzał jakiemś narzędziem. I później znów cisza...
I wszystko to działo się, jak don Luis mógł przypuszczać, w odległości jakich 100 metrów.
Ścieżka zakończona była czterema stopniami wykutemi w skale. Wyżej znajdowała się dość obszerna płaszczyzna, również zawalona rumowiskami, w pośrodku zaś zobaczył gęste zarośla, rosnące w półkole. Zbliżywszy się, don Luis zauważył, iż w zaroślach tych był kiedyś robiony przedział, wskutek jednak zaniedbania gałęzie znów się ze sobą splotły. Można je było jednak łatwo rozchylić, co też don Luis uczynił. Według wszelkiego prawdopodobieństwa zbrodniarz przechodził tędy i znajdował się już w niewielkiej odległości, zajęty swą złowróżbną czynnością.
I znów drażniący śmiech przeszył powietrze, tak blizko, iż don Luis zadrżał. Doznał wrażenia, jak gdyby bandyta drwił sobie z jego interwencyi. Przypomniał sobie wtedy, słowa listu, pisanego czerwonym atramentem:
„Jeszcze pora Lupinie! Wycofaj się z walki. Jeśli tego nie uczynisz, to i tobie śmierć jest przeznaczona. Gdy będzie ci się zdawało, że już znajdujesz się u celu, gdy twoja ręka zawiśnie nademną i będziesz chciał obwieścić swój tryumf, wtedy to przepaść otworzy się pod twemi stopami. Miejsce twego zgonu już jest obrane. Zasadzka jest już gotowa. Strzeż się Lupinie!”.
Cały ten list utkwił mu w myśli, groźny, przerażający. I don Luis uczuł dreszcz strachu.
Ale czyż strach może powstrzymać takiego człowieka? Obiema rękami rozchylił gałęzie i wszył się w gąszcze.
Stanął. Ukrywała go już ostatnia tylko firanka gałęzi. Uchylił kilka gałązek na wysokości oczu.
I patrzał.
Najpierw ujrzał Florentynę, samą jedną w tym momencie, rozciągniętą na ziemi, związaną, w odległości 30 metrów od niego, a gdy po pewnych poruszeniach jej głowy doszedł do wniosku, iż ona żyje jeszcze, doznał uczucia wielkiej radości.