Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   362   —

— Przed przybyciem do Manse. Wysiadł w tem miejscu, gdzie skręca mała dróżka na prawo i gdzie w odległości zaledwie dwustu kroków znajduje się hangar, coś w rodzaju remizy. Wysiedli tam oboje.
— A ty jechałeś w dalszym ciągu?
— Zapłacił mi za to.
— Ile?
— Dwa tysiące franków. I miałem zastać w Nantes innego podróżnego, którego polecił mi zawieść z powrotem do Paryża za trzy tysiące franków.
— I wierzysz w istnienie owego podróżnego?
— Nie. Przypuszczam, że chciał on zmylić ślad swój, ściągając na mnie pościg aż do Nantes, podczas gdy sam zwrócił się w inną stronę. Ale byłem wszak zapłacony.
— A kiedy się z nimi rozstałeś to nie byłeś na tyle ciekawy, aby się dowiedzieć, co stanie się później?
— Nie.
— Strzeż się! Jedno naciśnięcie sprężyny, a roztrzaskam ci głowę! Mów!
— Więc dobrze, mówię... Otóż poszedłem pod domek otoczony drzewami. Mój najemca wyprowadził z remizy małą limuzinę. Towarzyszka jego nie chciała zająć w niej miejsca. Sprzeczali się z sobą bardzo żywo. On zwracał się do niej z prośbami i groźbami. Ale nie słyszałem, co do niej mówił. Ona zdawała się być bardzo zmęczoną. Podał jej w końcu szklankę wody. Wtedy się zdecydowała. Zapuścił za nią portyerę, a następnie sam wsiadł również.
— Szklankę wody, powiadasz? — zawołał don Luis. — Czy jesteś pewien tego, że nic nie dolał do tej wody?
Szofer zdawał się być zdziwiony tem zapytaniem, po chwili jednak odrzekł:
— Istotnie... być może... gdyż wyjął przedtem jakiś flakonik z kieszeni...
— I towarzysząca mu dama tego nie zauważyła?
— Tak jest, nie mogła była tego zauważyć.
Don Luis zapanował nad swym niepokojem. Zresztą było rzeczą niemożliwą, aby bandyta w ten