Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   347   —

patyę, zainteresowanie, przywiązanie, ciekawość, pragnienie poznania się bliżej i inaczej aniżeli przez samo spojrzenie. Poza tem wszystkiem wystarczyć może przypadek...
— I zdarzył się taki przypadek?
— Tak jest... Pewnej nocy — Byłem przywiązany, a raczej sądzono, że jestem przywiązany... Wiedziałem, że w namiocie znajdującym się w pobliżu mego słupa, faworyta wodza Berberyjczyków była sama... Poszedłem do niej... Wyszedłem od niej w godzinę później.
— I tygrysica została oswojona?
— Tak, na podobieństwo tygrysicy Balzaca. Oddała mi się całkowicie, bez zastrzeżeń.
— Ale takich tygrysic było aż pięć?...
— Wiem, panie prezydencie, i to był właśnie największy dla mnie szkopół. Obawiałem się rywalizacyi. Wszystko jednak poszło dobrze. Faworyta nie okazała się zazdrosną, przeciwnie... A przytem zaznaczyłem już, że oddanie się dla mnie było całkowite... Krótko mówiąc, miałem pięć aliantek, niewidzialnych, zdecydowanych na wszystko i nie budzących podejrzeń. Przed ostatnim popasem plan mój znajdował się już drodze do wykonania. W ciągu nocy aliantki moje zebrały wszystką broń. Połamaliśmy ostrza sztyletów, powyjmowaliśmy kule z pistoletów, zmoczyliśmy proch... Cóż? Kurtyna mogła się już podnieść...
Valenglay skłonił głowę:
— Gratuluję panu — powiedział. — Pan jest istotnie pomysłowym człowiekiem, nie mówiąc już o tem, że wykonanie tego pomysłu nie było pozbawione pewnego czaru... Przypuszczam bowiem, że te pańskie aliantki nie były brzydkie?
Don Luis przymknął oczy z wyrazem pogardy i rzucił w odpowiedzi jedno słowo.
— Były cuchnące i brudne!...
Oświadczenie to spowodowało wybuch śmiechu, ale don Luis, chcąc jaknajprędzej dojść do jakiegoś rezultatu, przystąpił do dalszego ciągu swej opowieści:
„Cokolwiek jednak było, łajdaczki te ocaliły mnie i pomoc ich nigdy już mnie nie opuszczała.