Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   312   —

— Jeżeli pani nie rozumie, panno Florentyno, to przynajmniej ja zaczynam rozumieć wiele rzeczy i przenikam już prawie ciemności, które panią tak przerażają. Florentyno, proszę mnie posłuchać... Pani nie działała na własną rękę?... Ktoś znajduje się poza panią, ponad panią... Ten ktoś pani krokami kieruje, nieprawdaż?... I pani nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, dokąd on panią prowadzi?
— Nikt mnie nie prowadzi... Jakto?... Mów pan jaśniej...
— Tak, pani nie idzie sama przez życie. Wiele rzeczy robi pani, gdyż ktoś poleca je robić, bo pani uważa to za słuszne i ponieważ pani nie rozumie ich następstw... Odpowiedz... Czy jesteś zupełnie swobodna w swych krokach i postanowieniach? Nie znajduje się pani pod niczyim wpływem?
Florentyna zdawała się skupiać swe myśli i twarz jej odzyskała w pewnej mierze swój zwykły wyraz. Było jednak rzeczą widoczną, iż słowa don Luisa wywierały na nią wrażenie.
— Ależ nie — odrzekła — nie podlegam niczyim wpływom... Nie, jestem tego pewna...
Don Luis nalegał z wzrastającą natarczywością:
— Nie, pani nie jest tego pewna, niech pani tego nawet nie mówi. Ktoś ma władzę nad panią i pani nie zdaje sobie nawet z tego sprawy. Proszę się zastanowić... Oto jest pani spadkobierczynią Morningtona... spadkobierczynią fortuny, do której, wiem o tem doskonale, odnosi się pani z zupełną obojętnością. Doskonale! Jeśli zatem nie pani tej fortuny pożąda, to kto w takim razie stałby się jej właścicielem? Odpowiedz... Czy jest ktoś, kto miałby interes lub widziałby swój interes w tem, aby pani stała się bogaczką? Wszystko od tego zawisło... Czy egzystencya pani jest związana z egzystencyą jakiejś innej osoby? Czy pani jest jej przyjaciółką, narzeczoną?...
Florentyna żywo zaprotestowała:
— Ach! nigdy! Ten, o kim pan mówi, nie byłby zdolnym...
— Ach! — wykrzyknął don Luis, trawiony zazdrością. — Więc pani potwierdza! Istnieje więc