Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   250   —

— No, lepiej idzie... Mogę już czekać... Biegnij do kuchni i przynieść mi stamtąd chleba i wody.
— Biegnę i wracam, szefie!
— Tylko nie bezpośrednio! Wróć przez pokój Florentyny Levasseur i przez przejście potajemne aż do schodków, prowadzących do górnej klapy.
I pouczył go, jak należy operować kamieniem oraz przedostać się do wnętrza jamy, w której znalazł ucieczkę, a gdzie mógłby także znaleźć tragiczny koniec.
W dziesięć minut wszystko było załatwione. Mazeroux przedostał się we wskazany sposób do szefa i wyciągnął go następnie za nogi z jego jaskini.
— Zaprawdę, szefie, było ci tu niewygodnie! — jęknął Mazeroux, przejęty litością. — Jak szef mógł tu wytrzymać? Stąd widzę, że szef leżąc na brzuchu kopał i wykopał dół o metrowej głębokości.
Gdy don Luis zainstalował się już w swoim pokoju i posilił dwoma czy trzema kromkami chleba, a ponadto wypełnił żołądek jakimś napojem, nabrał ochoty do opowiadania.
— Gdy w głowie się człowiekowi zawraca i gdy niema mózgu na swój użytek, to, słowo daję, że wówczas chciałby człowiek świat ten opuścić. A jednak, drążyłem dziurę, jak widziałeś, drążyłem ją śpiąc na poły, jak w malignie Patrz, oto moje zakrwawione palce. Tylko, widzisz, myślałem wciąż o tej przeklętej eksplozyi, za wszelką cenę chciałem was ostrzedz! A zatem drążyłem ów tunel. Ciężkie zadanie! A jednak wkońcu natrafiłem na próżnię! Przeszła mi ręka i część ramienia. Gdzież się znajdowałem? Do dyabła, nad telefonem! Zdałem sobie z tego sprawę macając ścianę i napotkawszy na druty. Wtedy rozpoczęły się długie manewry, zmierzające do tego, abym mógł dosięgnąć aparatu. Ręką dosięgnąć go nie mogłem. Zbyt wielka przestrzeń dzieliła mnie od niego. Przy pomocy zatem sznurka i węzła zrobionego na końcu udało mi się złowić słuchawkę i trzymać ją przy ustach, a raczej w odległości trzydziestu centymetrów od ust. I krzyczałem tak, aby mnie usłyszano. Darłem się. I cierpiałem.