Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   246   —

A niebezpieczeństwo to groziło bezpośrednio! Jeszcze siedem minut... jeszcze sześć... i dom wyleci w powietrze!...
W prostocie swego ducha Mazeroux ugiął kolana, uczynił znak krzyża i począł szeptać pacierze. Wywarło to takie wrażenie, że sekretarz generalny i szef służby bezpieczeństwa machinalne zwrócili się w stronę prefekta.
Ten zaś odwrócił głowę i w dalszym ciągu spacerował wzdłuż i wszerz pokoju. Ale przykre uczucie ściskało coraz bardziej i jego serce, ale słowa usłyszane przez telefon powracały do jego uszu i cała potęga autorytetu Perenny, jego gorąca prośba, jego przeświadczenie niewzruszone podważały równowagę duchową prefekta. Wszak widział Perennę przy pracy. Nie miał prawa wśród podobnych okoliczności lekceważyć ostrzeżeń takiej indywidualności.
— Chodźmy stąd! — oświadczył w końcu.
Słowa te powiedziane były z największym spokojem i ci, którzy je słyszeli, uważali je tylko za rozumną konkluzyę nadzwyczajnego stanu rzeczy. Odchodzili stamtąd w porządku i bez pospiechu, nie jak ludzie uciekający przed niebezpieczeństwem, lecz dając jedynie posłuch wskazaniom rozsądku.
Na progu drzwi cofnęli się, zostawiając przejście prefektowi.
— Nie! — oświadczył — idźcie pierwsi, ja udam się za wami.
Ostatni opuścił pokój, zostawiając w nim zapalony żyrandol.
Znalazłszy się w westybulu prosił szefa służby bezpieczeństwa, aby dał gwizdek alarmowy. Gdy zbiegli się wszyscy agenci, kazał im, jak również odźwiernemu opuścić ten dom i sam zamknął bramę za sobą.
Następnie agentom, strzegącym porządku na bulwarze, wydał rozkaz:
— Trzeba usunąć tłumy jaknajdalej od domu. I to jaknajrychlej! Za pół godziny wrócimy tu z powrotem.
— A pan, panie prefekcie? Sądzę, że i pan tu nie pozostanie? — zagadnął z cicha Mazeroux