Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   247   —

— Na honor, nie! — zaśmiał się prefekt. — Jeśli wychodzi na to, iż muszę słuchać rad Perenny, to trzeba już zastosować się do nich aż do końca.
— Przypominam, że pozostają już tylko dwie minuty czasu.
— Nasz przyjaciel Perenna mówił, ze wybuch nastąpi o godzinie trzeciej, nie zaś na dwie minuty przed trzecią. Więc...
Przekroczył bulwar w towarzystwie szefa służby bezpieczeństwa, swego sekretarza generalnego i brygadyera Mazeroux, poczem wdrapał się na przeciwległe wzgórze.
— Należałoby może przykucnąć — zrobił uwagę Mazeroux.
— Więc przykucnijmy — rzekł prefekt, nie pozbawiony dobrego humoru. — Naprawdę jednak, jeżeli wybuchu nie będzie, to wpakuję sobie kulę w łeb, gdyż nie będę mógł żyć, okrywszy się taką śmiesznością.
— Wybuch nastąpi, panie prefekcie — zapewniał Mazeroux.
— Ufasz pan więc w zupełności naszemu przyjacielowi Perennie?
— I pan ufa, panie prefekcie.
Umilkli pod przykrem wrażeniem oczekiwania walcząc z ogarniającym ich niepokojem. Według uderzeń serc własnych liczyli upływające sekundy. Czas wydłużał się w nieskończoność.
Gdzieś zegar wydzwonił godzinę trzecią.
— Widzicie panowie! — zaśmiał się prefekt chrapliwym głosem. — Widzicie, że nie będzie nic z tego... dzięki Bogu!
I począł gderać:
— To idyotyzm, idyotyzm! Jakgdyby taka rzecz dała się wogóle zrozumieć!
I znów rozległy się uderzenia zegaru, tym razem bardziej odległego, poczem jęknął również zegar na szczycie sąsiedniego domu.
Zanim zegar ten uderzył po raz trzeci, wszyscy usłyszeli jakiś łoskot, poczem nastąpiła eksplozya, straszliwa, krótka jak mgnienie, tak, iż świadkowie jej mieli tylko w oczach okropną wizyę stosu ognia i płomieni, wyrzucających na