Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   168   —

Przed udzieleniem odpowiedzi don Luis zaczekał aż zajęli miejsca i aż motor począł działać. Później dopiero powiedział:
— Tylko, mój stary, pozostawisz tę damę w spokoju...
— Dlaczego?
— Czy masz rozkaz aresztowania jej?
— Nie.
— A zatem daj jej spokój.
— Jednak...
— Ani słowa więcej, Aleksandrze! W przeciwnym razie wyrzucę cię z samochodu na środku drogi. Będziesz wtedy aresztował sobie każdego, kogo ci się żywnie podoba.
Mazeroux nie puścił już więcej pary z ust. Zresztą szybkość, z jaką puścili się w drogę, odebrała mu ochotę do protestów. Zaniepokojony szybkim biegiem samochodu zajęty był tylko wypatrywaniem przeszkód na horyzoncie, które należało jadącym ominąć. Po obu stronach drogi drzewa tylko majaczyły im w oczach, zaledwie przez nich dostrzegane. W uszach mieli świszczący rytm powietrza.
Zapadał zwolna mrok.
Mazeroux zaryzykował uwagę:
— I tak zdążymy! Nie trzeba bardziej przyspiespieszać biegu!
W odpowiedzi na tę uwagę Perenna przyspieszył jeszcze szybkość samochodu, wobec czego brygadyer umilkł zupełnie.
Mijali wioski, płaszczyzny, doliny, aż wreszcie wyłoniło się z ciemności jarzące światłem miasto Mans.
— Wiesz, gdzie znajduje się dworzec, Aleksandrze?
— Wiem! Najpierw jedźmy na prawo, potem zaś prosto przed siebie.
Mimo tych objaśnień brygadyera stracili około ośmiu minut na błądzeniu po mieście, gdzie każdy dawał im sprzeczne wskazówki, tak, że gdy zajechali przed dworzec, maszynista odchodzącego pociągu już dawał gwizdek.
Don Luis wyskoczył z samochodu, rzucił się w głąb sali, roztrącił urzędników, starających się go powstrzymać i wreszcie wypadł na peron.