Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taką kompanję? A pan sam, Rysie Oko, skąd pan pochodzi? Jeżeli są jeszcze na świecie jacyś przedstawiciele pięknej rasy czerwonoskórej, to ci chyba nie włóczą się po drogach Europy! No, niech się pan przyzna, panie Antonio, że wszyscy jesteście doskonale umalowani i ucharakteryzowani!
— Ani oni ani ja nie mamy nic wspólnego z farbą i charakteryzacją. Pochodzimy zdaleka. Co się tyczy mojej osoby, to jestem wnukiem jednego z ostatnich wodzów indyjskich „Długiego karabinu”, który porwał wnuczkę trapeza kanadyjskiego. Matka moja była Meksykanką. Widzi więc pan, że jeżeli jestem mieszańcem, to jednakże rodowód mój nie podlega dyskusji.
— Ale potem, Rysie Oko! Co potem się działo? Nic mi bowiem nie wiadomo, by rząd angielski utrzymywał potomków Siuksów i Mohikanów.
— Są jeszcze inne firmy niż rząd, odrzekł flegmatycznie Indjanin.
— Co pan przez to rozumie?
— Rozumiem, iż są firmy, mające swój interes w tem, byśmy nie zniknęli.
— Doprawdy! A jakież to firmy?
— Przedsiębiorstwa kinematograficzne.
Szymon uderzył się w czoło.
— Ależ to bałwan ze mnie! Jakżeż mogłem nie pomyśleć o tem! Więc pan jest...
— Artystą filmowym z „Far-West”, „Prerji” i „Granic Meksyku”.
— Otóż to! Otóż to właśnie! zawołał Szymon. Przecie widziałem panów na ekranie, nieprawdaż? I widziałem także, no tak, widziałem piękną Dolores! I ją także, nieprawdaż? Ale co panowie robicie teraz w Europie?
— Jedna z firm angielskich zaangażowała mnie do filmu, przyczem miałem wybrać sobie kilku towarzyszy, jak ja pochodzenia indyjskiego, lecz mieszańców z Hiszpanami i Meksykanami. Otóż, panie Dubosc, jeden z tych towarzyszy moich, najlepszy — bo ci inni, muszę się panu przyznać, nie są wcale