Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 27 —

Ucałował jej dłoń, mówiąc uroczyście:
— Niema miłości bez wierności. A ja kocham cię.
Wokoło nich było mało osób, gdyż panika oddziałała najsilniej na pasażerów pierwszej klasy. Ale wszyscy, którzy wytrwali, z wyjątkiem pary narzeczonych, zdradzali pewien niepokój lub trwogę. Na prawo znajdowało się dwóch pastorów, bardzo starych. Towarzyszył im trzeci, trochę młodszy. Ci trzej byli niewzruszeni, godni bracia bohaterów, którzy śpiewali hymny podczas zatonięcia Titanic’a. Jednakże ręce ich były złożone jak do modlitwy. Z drugiej strony siedziało małżeństwo francuskie z sześciorgiem dzieci. Ojciec i matka przytuleni do siebie, badali horyzont rozgorączkowanym wzrokiem. Czterech chłopców, wszyscy rośli, zdrowi, i o policzkach kwitnących rumieńcami, biegali tam i z powrotem w poszukiwaniu nowin, które powtarzali rodzicom. U stóp ich skuliła się mała córeczka, płacząca cicho i żałośnie. Matka karmiła niemowlę; od czasu do czasu odwracało ono główkę i uśmiechało się do Izabelli, patrząc na nią błękitnemi oczętami.
Wiatr stawał się gwałtowniejszy. Szymon nachylił się do swej towarzyszki.
— Czy nie jest ci chłodno, Izabello?
— Nie... jestem przyzwyczajona.
— Jednakże chociaż zostawiłaś walizkę na dole, pled wzięłaś tu ze sobą. Dlaczego się nim nie otulisz?
Istotnie, pled nadal był zwinięty i opasany rzemyczkami, a nawet Izabella uwiązała go jednym ze rzemyczków do sztaby żelaznej, przymocowującej ławkę do desek pokładu.
— Walizka moja nie zawiera nic kosztownego, rzekła śmiejąc się.
— Tembardziej ten pled, przypuszczam?
— Owszem.
— Naprawdę! Cóż takiego?
— Minjaturę, do której moja biedna matka była bardzo przywiązana, gdyż wyobraża ona podobiznę babki robioną dla króla Jerzego.