Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tam.
Szymon popędził znów na dół, okrążył kadłub statku i w towarzystwie Dżima i Antonia dostał się do łodzi ratunkowej, siłą kataklizmu oderwanej od boku Reine-Mary i rzuconej na piasek w odległości dwudziestu metrów. Tam odbyła się walka. Widać było jeszcze ślady. W miękkim piasku leżał wciśnięty do połowy trup jednego z tych, których Dżim nazyw ał djabłami...
Cichy jęk rozległ się z drugiej strony łodzi. Szymon i Indjanin pospieszyli w tę stronę i zobaczyli człowieka skulonego, z czołem przewiązanem chustką, czerwoną od krwi.
— Ach! Rolleston! zawołał Szymon zatrzymując się zmieszany... Edward Rolleston!
Rolleston! człowiek, którego wszystko oskarżało! Który zrekrutował bandę opryszków w Hastings by obrabować okręt i ukraść minjaturę! Rolleston, zabójca wuja Dolores, zabójca Williama i Charliego! Rolleston, prześladujący Izabellę.
Szymon wahał się jednakże, wzruszony widokiem rannego przyjaciela swego. Obawiając się gniewu i zemsty Indjanina, schwycił go za ramię:
— Czekaj pan! Czy pan jest pewny, że to on...
Przez przeciąg kilku sekund żaden z nich nie ruszył się. Szymon myślał, że obecność Rollestona na miejscu walki stanowi dowód niezbity świadczący o jego winie. Lecz Antonio rzekł:
— To nie jest ten, którego spotkałem w kurytarzu w hotelu.
— Ach, westchnął Szymon z ulgą. Mimo wszystkich pozorów nie mogłem uwierzyć...
I rzucając się na pomoc przyjacielowi, zawołał serdecznie:
— Co? jesteś ranny? Myślę, że to nic groźnego, kochany Edwardzie!
Anglik szeptał z trudem:
— To ty, Szymonie? Nie widzę dobrze... Oczy moje są jakby za mgłą.