Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
64

Za nim wsunęli się kasjer i nieszczęśliwy Larkin przygnębiony poczuciem swej winy, którą mu szef jego nie przestawał wymawiać i spocony cały ze strachu.
— Kradzież! — wołał Bauman, nie witając się nawet z nikim.
— Podła kradzież i usiłowane morderstwo!
— Proszę tłómaczyć się jaśniej, panie Bauman, — rzekł Allen, cedząc wyrazy jeszcze wolniej, niż zazwyczaj.
— I proszę uspokoić się, — poradził Maks Lamar.
— Żebym się uspokoił! Łatwo to panom powiedzieć! A przecież mnie okradziono! Moje dokumenty! Mój samochód! Wszystkie moje pokwitowania za pożyczki, wszystkie!... Jakie teraz mam zażądać zapłaty?
Gniew i chciwość przerywały mu głos. Lamar i Allen, którzy oddawna już znali opinję lichwiarza, popatrzyli na niego z pogardą, a potem zajęli się jedynie jego sprawą.
— Z tego, co zrozumiałem ze słów pana, padł pan ofiarą kradzieży. Proszę złożyć szczegółowe zeznanie, — rzekł szef policji.
— Dobrze, panie dyrektorze, — odpowiedział Bauman i już spokojnie opowiedział o wypadkach, jakie zaszły w jego banku. Dyrektor policji i doktor słuchali uważnie stawiając czasem pytania, na które jasno i dokładnie odpowiadali Bauman lub jego kasjer.
— Wchodząc do swego gabinetu, nie zauważył pan nic anormalnego? — spytał Allen.
— Najzupełniej nic.
— Jednakże kobieta zawoalowana już się tam znajdowała?
— Zapewne, ponieważ ją tam wpuszczono, — — powiedział Bauman, rzucając wściekłe spojrzenie na biednego Larkina.