Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
41

śmiecie. Pomiędzy staremi kawałkami desek natrafił na kółko żelazne, bardzo zardzewiałe, schwycił je i z wielkim wysiłkiem, pociągnął do góry. Najniespodziewaniej podniosła się klapa drewniana, zupełnie przykryta śmieciem i deszczułkami, które razem z nią pojechały do góry. Wówczas u nóg starego Bardena ukazała się głęboka jama, niby studnia bez dna, gdzie w ciemności można było dostrzec pierwsze stopnie drabiny, zczerniałej od wilgoci.
Dżim, nie mówiąc ani słowa, pokazał palcem otwór swemu synowi. Bob cofnął się przerażony.
Ale już stary swym niemiłosiernym uściskiem pchnął go do studni i Bob, mrucząc i wzdrygając się, musiał spuścić do dziury. Dżim zszedł za nim, zamykając klapę. Śmietnik przybrał swój poprzedni wygląd i nawet najbardziej badawcze oko nie mogło w nim znaleźć nic podejrzanego.
— Ha, ha, a to ci dopiero heca! — zawołał głosik dzieciny.
Był to ów chłopczyk, który przed chwilą siedząc na dachu zrujnowanej szopy, był świadkiem ucieczki dwóch ludzi. Skorzystał on z chwili, gdy oni skryli się za beczkami, by zleźć ostrożnie ze swego punktu obserwacyjnego i przybliżyć się do nich niepostrzeżenie.
To, co zobaczył, zadziwiło go i wprawiło w stan zachwytu. Więc na jego terenach była klapa, której nie znał! I klapa ta pożerała ludzi, zamykała się potem i wyglądała jak kupa starego drewna!
Z rękami w kieszeniach swych podartych spodni, z włosami rozczochranemi i głową opuszczoną nisko, malec stal przy tajemniczym śmietniku, wpatrując się z zaciekawieniem w milczące deski.
Nagle zdecydował się, ukląkł i zaczął gorączkowo myszkować między kawałkami zbutwiałych deszczułek, aż na-