Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
122

Wywiązała się krótka walka, ręka więziona starała się złamać trzymający ja uścisk. Potem przez inną szczelinę w oknie, wsunęła się druga ręka, uzbrojona szpilką od kapelusza, którą zaczęła zadawać ciosy nieprzyjacielowi.
Ted Drew krzyknął z bólu i puścił rękę.
Trzymająca portfel ręka znikła.
Obaj mężczyźni rzucili się ku drzwiom, ale te nie puściły. Wściekli ze złości schwycili stół i potężnemi uderzeniami rozbijali deski kabiny w najszybszy możliwie sposób.
Przez otwór tak wybity pospiesznie wybiegł, ale dookoła kabiny było zupełnie pusto, a na kamieniach plaży nie odbijał się żaden ślad.
— Czy widział pan te kobietę? — spytał hr. Cherteck swego towarzysza.
Ted Drew z wściekłością machnął swa zranioną ręką, z której spływająca krew pokropiła go przy tym ruchu obficie.
— Nie widziałem jej twarzy, — zawołał gniewnie. — Tylko rękę, na której był znak Czerwonego Koła.
Trzeba ją koniecznie odnaleźć, — rzekł Cherteck. — Czy nie zauważył pan przynajmniej, w jakim kierunku uciekła?
— Nie widziałem nic! — krzyknął rozjuszony Amerykanin. — Czyż miałem czas, by zobaczyć cośkolwiek? I do djabla z temi kamieniami, na których niema żadnego śladu! Biegnijmy, może ją złapiemy, — rzekł Ted Rrew, zawijając chusteczką zraniona rękę.
— Dobrze, więc biegnijmy!... Ponieważ jednak zupełnie nie wiemy, jak wygląda ta przeklęta baba, niemożliwem będzie ją odnaleźć... Nie możemy znów oglądać rąk wszystkich kobiet, by znaleźć znak Czerwonego Kola. Tembardziej, że