Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
114

Nie każąc się prosić, Sam wziął pieniądze, które Flora mu darowała.
— Więc pani wyjeżdża na wieś? — spytał Maks Lamar.
— Tak, jedziemy do Surfton, gdzie posiadamy willę. — Ale muszę uciekać. Chcemy przyjechać wcześnie, a mnie tak już tęskno do morza!
— Do widzenia, Samie! — dodała. — Cieszę się, że widzę was z dobrem zdrowiu...
— Do widzenia, panienko i jeszcze raz dziękuję!
Flora opuściła warsztat i wróciła do samochodu w towarzystwie Maksa Lamara, którego pani Travis powitała bardzo serdecznie.
— Do widzenia, doktorze, — rzekła Flora, wsiadając do auta. — Liczymy na pana napewno w Surfton.
Maks Lamar skłonił się, ucieszony niezmiernie zaproszeniem. Samochód wkrótce zniknął mu z oczu i doktor czując, jak coraz silniej zakorzenia się w sercu uczucie, przeciwko któremu się bronił wszelkimi siłami, poszedł powoli w stronę miasta, nie myśląc już o Czerwonem Kole.
Gdy Sam Smiling został sam w swoim sklepiku, pierwszym jego ruchem było chwycić trzewik z broszką i ukryć go w jednem z pudełek w szufladzie.
Potem oddał się rozmyślaniom:
— Czerwone Koło ukazuje się! — mruczał do siebie. — No, no, rozpatrzmy tę sprawę!
Powstał, podszedł do mebla z szufladami, nacisnął sprężynę i przeszedł do małej skrytki w murze, zupełnie nieumeblowanej. Ściany były gołe, z wyjątkiem jednego kąta, gdzie wisiał olbrzymi kalendarz reklamowy. Sam rozkołysał kalendarz i odsłonił małą szafkę ścienną, kryjącą w swem wnętrzu aparat telefoniczny.