Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To wszystko. Nie należę do policyi miejscowej i nie czuję się zupełnie w prawie... wymierzania sprawiedliwości.
Zdawała się zdecydowaną. Jednak zażądała jeszcze chwilę zwłoki. Przymknęła oczy. Holmes patrzył na nią, teraz znów tak spokojną, prawie obojętną na niebezpieczeństwo, której jej groziło.
— Czy nawet — pomyślał Anglik — ona czuje się w niebezpieczeństwie? Nie, bo Lupin jej strzeże. Wobec Lupina nic jej dotknąć nie może, Lupin jest przepotężny, Lupin jest nieomylny.
— Pani — rzekł — mówiłem o pięciu minutach, upłynęło ich więcej niż trzydzieści.
— Czy pozwoli mi pan pójść do mego pokoju i zabrać me rzeczy?
— Jeśli pani tak chce, mogę czekać na panią przy ulicy Montchanin. Jestem dobrym znajomym odźwiernego Jeanniot.
— Ah! pan wie... — rzekła z widocznym jękiem.
— Wiem wiele rzeczy.
— Dobrze. Więc zadzwonię.